Mięso kozy weszło na stałe do naszego menu. Pies też je lubi. Przez to, że kupujemy całe tuszki w salonie (na jakiś czas - oczywiście) stanęła Elza (mam tę moc), czyli zamrażarka. Tym razem zrobiłam kozę po swojemu. Trochę jak gęś, trochę własnych pomysłów. Wyszło super.
Ok 1 kg mięsa z młodego koźlęcia
woda
sól, cukier, anyż, estragon, liść laurowy, pieprz
kilka ząbków czosnku
1 pomarańcza pokrojona w plastry
2 łyżki dobrej musztardy
1 łyżka syropu klonowego
Kozę włożyć do garnka lub naczynia w którym zostanie zalana solanką. Zalać wodą. Na każde 0,5 l wody 1 łyżka soli i 1 łyżeczka cukru. Sól i cukier rozpuścić w ciepłej wodzie (0,5 -1 litr), ostudzić i wlać do naczynia z mięsem (musi być całe przykryte solanką). Dodać gwiazdkę anyżu, garść estragonu, liść laurowy, kilka ziaren pieprzu, czosnek i pomarańczę.
Naczynie dobrze przykryć i odstawić w chłodne miejsce (u mnie teraz to balkon) na 3 dni.
Na dzień przed przygotowaniem pieczeni wyjąć mięso i pomarańcze. Płyn przelać przez sitko i odzyskane przyprawy dodać do kozy. Przygotować mieszankę z musztardy i syropu klonowego, posmarować nią mięso. Wstawić do lodówki.
W dniu pieczenia przełożyć mięso z marynatą i pomarańczami do szczelnego naczynia żaroodpornego lub żeliwnego (można uszczelnić folią aluminiową). Piec 4-5 godzin w 120 stopniach (zależy od wielkości kawałka mięsa).
Po tym czasie mięso jest miękkie i przesiąknięte smakami. Sos można przecedzić i zagęścić odparowując.
Tak przyrządzoną kozę podaję z puree ziemniaczanym i lekką surówką w bałkańskim stylu.
Smacznego.
Komentarze
Prześlij komentarz